Pan Ostrzytko

Każdy, kto mieszkał nieopodal Rynku Jeżyckiego, znał Pana Ostrzytko. Nie każdy jednak wiedział, że tak właśnie go na targowisku nazywano. A jeszcze mniej, że miał on na imię Mieczysław. Najmniej ważne było nazwisko, bo każdy, kto przychodził tutaj, by naostrzyć noże, nożyczki, czy nawet siekiery, szukał po prostu starszego pana na rowerze.
Gawron lubił zasiadać na dachu jednej z kwiaciarń, usytuowanych u zbiegu ulic Dąbrowskiego i Kraszewskiego i stamtąd obserwować, jak mężczyzna wsiada na swój dwukołowiec. Nie byle jaki był to sprzęt, o czym Gawron przekonał się już lata temu. Po pierwsze – był stacjonarny – pedałowanie nie sprawiało, że Ostrzytko odjeżdżał nagle z całym swym warsztatem i niedokończonym zamówieniem. Po drugie – w miejscu kierownicy miał przymocowaną ostrzałkę, która kręciła się wedle sił i chęci, jakie rowerzysta wkładał w wprawianie kół w ruch. Z resztą Gawron nie był do końca pewien, jak to wszystko działało.

W cieplejsze dni pan Mieczysław stawiał nad sobą parasol, który miał za zadanie ochronić go od słońca. W nocy zaś miał nadzieję, że rower nie zostanie skradziony pod okiem florystek z kwiaciarni całodobowej (swoją drogą – jedynej takiej w Poznaniu). Otwarta była trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku i wydawało się, że nic nie jest wstanie zmienić tego stanu rzeczy. Gawron już dawno doszedł do wniosku, że jeśli cokolwiek miałoby przetrwać uderzenie bomby atomowej, to byłyby to szczury, karaluchy i owa kwiaciarnia właśnie.
Czarnopióry lubił słuchać, jak Pan Ostrzytko rozmawia z klientami – często się uśmiechał i opowiadał im przeróżne historie, często o sobie. Czasem plątał się w zeznaniach, więc Gawron szybko przekonał się, że poza byciem ostrzarzem, starszy jegomość był również kierowcą autobusu, właścicielem ziemskim, ojcem dawno niewidzianej córki… Och! Kimże on nie był. Na pewno znakomitym bajarzem. Jedyne, co go w staruszku denerwowało, to gołąb, który przylatywał od samego rana na żebry i o którym pan Mieczysław lubił mówić, że przylatuje do niego już od trzydziestu lat. Miał ochotę wtedy krzyczeć, że te dachowe zasrańce tyle nie żyją, ale nie mógł.

Czytaj wywiad z Panem Ostrzytko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *